Opowiada Wojtek Szot, rzecznik kilku inicjatyw, w tym Miłość nie wyklucza (http://www.milocniwyklucza.pl), kampanii na rzecz ustawy o związkach partnerskich. Wydaje książki, w tym przewodnik „HomoWarszawa”, którego też jest współautorem.
(Powyżej: Wojtek Szot na wypadzie Queer Warsaw. Autor zdjęcia: Radosław Cetra)
Po pierwsze nie cała Warszawa podbiła moje serce, a pewien wycinek - od północy wyznacza go Arkadia, od południa Plac Unii Lubelskiej, od wschodu Wisła a od zachodu Aleje JP2. W zasadzie poruszam się tylko po tym terenie, a każdy wyjazd "na Pragę" czy "w siną kabacką dal" jest dla mnie dość trudny - daleko, prawie nic tam nie ma, z jednej strony sypialnia, z drugiej po prostu bieda, która mi przypomina mój rodzinny Wałbrzych, a na wizualne wspominanie tego miasta to ja najmniejszej ochoty nie mam.
(Powyżej: Wojtek Szot na wypadzie Queer Warsaw. Autor zdjęcia: Radosław Cetra)
Po pierwsze nie cała Warszawa podbiła moje serce, a pewien wycinek - od północy wyznacza go Arkadia, od południa Plac Unii Lubelskiej, od wschodu Wisła a od zachodu Aleje JP2. W zasadzie poruszam się tylko po tym terenie, a każdy wyjazd "na Pragę" czy "w siną kabacką dal" jest dla mnie dość trudny - daleko, prawie nic tam nie ma, z jednej strony sypialnia, z drugiej po prostu bieda, która mi przypomina mój rodzinny Wałbrzych, a na wizualne wspominanie tego miasta to ja najmniejszej ochoty nie mam.
W Warszawie cenię sobie ludzi. Chyba nie ma innego miasta w Polsce, które by tak bardzo przyciągało wszelkiego rodzaju świrów (czyt. społeczników). Gdzie się człowiek nie obróci tam jakaś inicjatywa, knajpa dla cyklistów, buddystów, filosemitów, queerów, tap madelek... Lubię warszawskie mody - lans w Delikatesach, lancze w Tel-Aviv, piwko na podwórku 5-10-15 (niestety zamknięte), obiadek w Między Nami, a czasem deserek w Słodkim-Słonym. Lubię mijać odjechane sklepy na Mokotowskiej (popatrzcie na wystawę Bęc-Zmiany - wszystko już macie w bibliotece/płytotece domowej?), czy przejść się do Łazienek by kląć na mieszczaństwo i biegające dzieci. Podoba mi się, że za większością z tych miejsc stoją konkretni ludzie - Malka Kafka, Grzegorz Lewandowski, Bogna Świętkowska i wielu/wiele innych postaci, które nie tylko prowadzą small-biznesy, ale często angażują się w poprawianie rzeczywistości. Trudno z resztą stworzyć teraz popularne i ciekawe miejsce będąc osobą anonimową, ludzie raczej zbierają się wokół innych niż wokół stolików.
Ostatnio pokochałem Powiśle - teren, który jeszcze jest zbieraniną wysepek, ale powoli się integruje i jak już będzie pełna infrastruktura zapewne stanie się najszybciej rozwijającym się miejscem w mieście. Dużo by wymieniać - jak ostatnio powiedział T. - czy ty już na kawie byłeś wszędzie? Niestety ceny kawy w tym mieście są chore - chyba tylko w Londynie kawa kosztuje więcej. Jeśli ktoś wciska mi czarny napój za ponad 2 euro to powinienem protestować, ale w stolicy praktycznie nie ma wyjścia. I to mnie akurat strasznie irytuje. Irytuje mnie też to, że są przejścia podziemne, jakieś dziwaczne kładki nad ulicami, ścieżki rowerowe jak ze snu pijanego planisty, chodniki służące samochodom do jazdy, a pół miasta to jeden wielki parking.
Tytuł projektu, który mnie zainspirował do tych przemyśleń to "Warszawa dla początkujących". W kontekście homiczym jest to bardzo proste - większość zaczyna swoje bywanie od klubów - Toro, Galerii, ew. Rasko (choć akurat położenie Rasko jest koszmarne i przez to raczej tylko dla fanów i fanek). Ostatnio do tej listy doszedł Glam na Żurawiej (nie lubię tego miejsca - przychodzi tam liceum, a klub "aspiruje" do bycia Utopią). Na spokojniejsze wypady - a na nie przychodzi czas przeważnie po klubowych odwiedzinach - można iść do Amsterdamu, Bastylii, City, saun (nie lubię) i Lodi-Dodi (kocham). Został nam jeszcze Wild na Chłodnej i Fantom na Brackiej, ale to już miejsce dla bardziej zaawansowanych użytkowników infrastruktury klubowej.
Jednocześnie nie ma się co przywiązywać do listy "branżowych" miejsc, gdyż z własnego doświadczenia wiem, że większość nowych, a zwłaszcza co bardziej popularnych miejsc jest już na bardzo wysokim poziomie homo-przyjazności. W zasadzie nie wyobrażam sobie, by ktoś otworzył nową knajpę i chciał być homofobem. To się zwyczajnie nie opłaca. Trzeba się wyzbyć jedynie strachu przed obłapianiem drugiej połówki w "miejscu publicznym". A to się bardzo opłaca i polecam wszystkim :)
Warszawa ma swoje mody, ma swoich animatorów, którzy ją nakręcają, ma różne środowiska - od Krytyki Politycznej po szeroko pojętą Grupę Tel-Aviv. Jednym z trendów jest np. zachwyt nad bazarkami (nie w pełni przeze mnie rozumiany), wietnamskim jedzeniem (w 100 proc. popieram), ciekawe, że większość z tych trendów to trendy "sentymentalne". Lubimy tęsknić za elementami, które znikają z naszej przestrzeni. Stąd popularność wzornictwa z PRL - kubeczków, mebli czy bajek (nie wejdę nigdy do sklepu Kultowe Dobranocki, bo bym nabył sentymentalnie sporo rzeczy, które do niczego mi nie są potrzebne).
Dlatego jak przychodzi mi oprowadzać kogoś po Warszawie to zamiast pokazywać mu spiżowe zabytki, wolę pójść "w miasto". I nie przekonuje mnie myślenie wyrażane często przez warszawskich świrów, żebyśmy byli jak Berlin - właśnie to połączenie wschodu z zachodem, nowoczesności z sentymentalizmem w duchu PRL jest w Warszawie najcenniejsze.
Co ciekawe, jestem też warszawskim patriotą - gdy słyszę narzekania na to miasto ("jej co za stary tramwaj", "matko jakie korki", "tylko jedna linia metra!?") - to się z nimi zgadzam, jednak zawsze przez głowę przechodzi mi taka myśl - ale gdzie jak nie w Warszawie można tyle zrobić? Tak dużego zagęszczenia świrów na metr kwadratowy nie ma nigdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz